Weekend spędziliśmy ‘na starych śmieciach’. Poodwiedzaliśmy
rodziców. Moi akurat wrócili z chorwackich wakacji więc opowiadali i
opowiadali. Przywieźli słodkości dla męża, oliwę, wina i inne wyskokowe
pyszności. Mama nawiozła pamiątek,
krzaczków, nasion, kamyków – dla mnie oczywiście też. Zielona miseczka z Bośni
bo będzie mi pasowała do kuchni, wysuszony elegancki palmowy ‘chabaź’ – będzie
do wazonu. Biały kamień – pumeks z
dziurką, żeby ładnie w łazience leżał. Najpiękniejsze prezenty na świecie. Po
co komu drożyzna z galerii handlowej?
Równa babka z tej mojej mamy. Udała się. W każdym aspekcie.
Śmieje się z głupich żartów, na wszystko znajdzie radę, śpiewa często pod
nosem. Ładna jest, zgrabna. Ma piękne jasne włosy, szarozielone oczy i zawsze
nosi bransoletki z kolorowych koralików. Zawsze się uśmiecha. Kochana moja
Królowa – mąż nazwał ją tak pewnego sympatycznego wieczoru. I zostało na dobre.
;)
Zawsze dostrzeże coś co inni by całkowicie przeoczyli – mam
to po niej. To, że nowa choinka w ogrodzie wypuściła w tym roku dwie szyszki.
Że ptak kopciuszek założył gniazdko i karmi rozwrzeszczane pisklęta w czwartej
tui przy płocie. Że na kamieniu odbita jest muszelka. Że dwie kaczki
zamieszkały w zalanym rowie przy drodze. Że przy skręcie do domu rok w rok rośnie jeden
goździk kamienny.
Można tak w kółko. Zawsze gdy przyjeżdżam do niej to słucham
tych opowieści. Uwielbiam je. Tato śmieje się z nas i pieszczotliwie głaska po
głowie. Mój mąż przytakuje tylko „Taaak, taaak” i zasypia na leżaku. Nie
rozumieją moje chłopaki, tylko my rozumiemy. Naszymi babskimi, mamocórkowymi
genami. Możemy tak paplać i paplać. Przy
herbacie, kawie, winie, piwie, ciastku czy frytkach. W piżamach, kapciach i z fryzurą 'na supeł'. Nikt nikogo nie udaje, nikt się do nikogo nie
dopasowuje.
Jest dobrze.
Jest dobrze.
Mama moja. Kocham ją.